Lodówka i ostatni syf

Mój jacht posiada bardzo przydatne urządzenie chłodzące zwane lodówką. Ustrojstwo w formie zestawu kompresora z parownikiem, zastosowanym w "coolboxie" montowanym na jachcie seryjnie.
Ballad posiada chłodzoną bakistę umieszczoną pod blatem w kambuzie do którego jest dostęp od góry. Całość jest dosyć solidnie uszczelniona termicznie, może poza blatem bo tam jest jedynie 25mm styropian, do tego lekko nadgryziony już zębem historii. Lodówka działa dzięki zastosowaniu znanego z domowych wersji sprzętu AGD tego typu, kompresora i parownika. Parownik jest w kształcie mini zamrażalnika i dobrze spełnia swoją funkcję. Wynalazek jest w stanie zamrozić latem kostki do drinków w czasie około dwu godzin. Półlitrową butelczynę napoju wyskokowego doprowadza do stanu użyteczności w około pół godziny. Urządzenie waży nie za wiele, bo cały zestaw w sumie poniżej 5 kilogramów. Zużycie prądu podczas pracy kompresora to około 2,3 Ampera. Kompresor odpala się raz na 30 - 45 minut, w zależności od temperatury otoczenia i częstotliwości zaglądania do wnętrza lodówki. Instalując tego typu sprzęt warto wyposażyć statkową sieć energetyczną we wspomaganie ładowania, panelem solarnym lub modnym ostatnio turbozespołem parowym na węgiel.

Czemu to zachciałem ten temat poruszyć? Przede wszystkim dlatego że poprzedni właściciel zamontował kompresor w felernym miejscu, a mianowicie w szafce pod zlewem. Po pierwsze ciasno tam, kompresor zabiera całą użyteczną powierzchnie, drzwi od szafki muszą być wiecznie otwarte by zapewnić odpowiednią wymianę powietrza. Poza blokadą wygód, kompresor zasłania zawory denne odpływu zlewu i ssania wody zaburtowej, a to uważam za sprawę groźną. Właśnie ze względu na to postanowiłem kompresor przenieść tam gdzie być powinien czyli za ścianę, do bakisty PB.


Pierwszą sprawą której się obawiałem był problem rozszczelnienia instalacji po odłączeniu kompresora. Co prawda układ posiada odpowiednie złącza które teoretycznie nie powinny czynnika chłodzącego po rozkręceniu wypuścić, jednak wiek ustrojstwa powoduję że nie do końca temu ufam. Producent zapewnia jednak, że połączenie jest bezstratnie rozłączne, zatem do dzieła. Dostęp do pacjenta ułatwiłem sobie demontując zlew. Jako pierwsze odłączyłem instalację elektryczną. Podłączono ją pierwotnie bezpośrednio do akumulatora całe szczęście zabezpieczając obwód bezpiecznikiem 8A. Robiąc pozakupowy przegląd instalacji elektrycznej pamiętam, jakie moje było zdziwienie gdy po wyłączeniu hebelków akumulatorowych, mimo to lodówka odpaliła się niespodziewanie.
Jak się szczęśliwie okazało rozłączanie zadziałało sprawnie, złącza skręcone były wręcz lekko. Demontaż kompresora w dalszej części trudny nie był. Po wydobyciu kompresora z czeluści szafki oczom moim ukazał się las... pajęczyn i korozji na elementach kompresora. Tak samo wyglądał fundament stalowy. 
Wyrwane serce lodówy

Sprawa wymagała oczywiście prewencyjnego oczyszczenia i konserwacji. Wybebeszona szafka jednocześnie była gotowa do przeprowadzenia kompleksowego mycia, jako ostatnie miejsce gdzie jeszcze nie dotarłem z tą misją. 

Odsłonięte zawory a w zasadzie zasuwy, po szybkiej weryfikacji wykazały, iż zawór poboru wody jest do wymiany, natomiast odpływ zlewu działa jak nowy. Pokrętło kręci się lekko a test szczelności wykonany naftą został zaliczony. Niedziałający zawór nie poddał się lekko, co oznacza że odkręcić się nie chciał, i rozebranie go na elementy też się nie udało. Ostatecznie resekcji należało dokonać szlifierką kątową.

Po odrdzewieniu kompresor pomalowałem podkładem reaktywnym i farbą akrylową.

Przy najbliższej wolnej chwili czyli po jakichś trzech tygodniach przystąpiłem do montażu agregatu w nowym miejscu. 

Fundament przykręciłem do wyciętej i dopasowanej sklejki zamocowanej na śrubami przelot do szyn przesuwnego okienka. Przewody czynnika "puściłem" po ścianie bakisty. Złącze umiejscowione jest pod agregatem i zamocowane do ściany by nie uszkodziły się wibracjami. Przejście przewodów i rurek przez gródź wywierciłem nad krawędzią skrzynki na liny, która ma możliwość przesuwać się po podłodze bakisty. Całość wygląda na rozwiązanie bezkolizyjne, mam nadzieję. W szafce pod zlewem uporządkowałem rurki, przewody i pospinałem je razem. Wnętrze szafki zostało solidnie wymyte. Dla pełnego porządku wykonałem ze sklejki podłogę do schowka. Jest znacznie praktyczniej, jednak dla pełnej estetyki wypada jeszcze zaślepić szczelinę z której wystaje piana izolująca coolbox.

Pełni szczęścia zaznałbym gdyby dało się przenieść regulator ustawień lodówki na zewnątrz, jednak zapiankowana kapilara termostatu jest za krótka by dało się wykonać bardziej sensowny manewr.

Z pewną taką nieśmiałością, ciekaw byłem czy wszystko zadziała po tej serii wygibasów, wyginania, przeciągania, przemieszczania, szorowania i malowania, delikatnego urządzenia. Jak szczęśliwie się okazało po podłączeniu do prądu, agregat wystartował i działał normalnie. Różnica taka że znacznie ciszej mu się szumiało za ścianą. Po kilku minutach pracy, termostat ustawiony na pierwszy zakres, wyłączył urządzenie, co świadczyło że urządzenie prawidłowo czyniło swoją powinność. Dalsze próby potwierdziły prawidłowe działanie. Operację można uznać za udaną.

Moje dalsze plany co do tego urządzenia to zamontowanie półek w coolboxie i modyfikacja klapy lodówki. Przewalające się na fali butelki i jajka prędzej czy później zrobią psikusa, drobną modernizacją postanowiłem temu zapobiec.

Na koniec przyznam że bardzo dobrze jest przykryć na zimę jacht przeźroczystą plandeką i stać w okolicy latarni. Można śmiało pracować do później nocy.
Zdjęcie wykonane bez żadnych dodatkowych lamp, oświetlenie zapewniają latarnie "klubowe".

Niech działają Wam lodówki jachtowe wiecznie!


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co to jest ten Albin Ballad

Elektryczność

AIS AIS bejbi