Delivery 1/2
Przyprowadzenie przez Bałtyk naszego nowego jachtu wymagało pewnej gimnastyki logistycznej. Finalnie rozwiązaliśmy temat rejsem dwuetapowym. Pierwszy etap testowo turystyczny, wzdłuż wybrzeża, przez szkiery, Kalmarsund do Karlskrony. Mieliśmy załatwioną opiekę nad dziećmi na niecały tydzień i w tym czasie musieliśmy się zmieścić.
Przed planowanym na koniec maja wyjazdem po nasz "nowy" jacht, Kjelle zaproponował redukcję ceny w zamian za niezałatwione a obiecane sprawy. Przystając na tą propozycję zacząłem konfekcjonować zestaw Adama Słodowego, części, narzędzia i takie tam tego typu rzeczy, by być gotowym na drobne naprawy. Bagaż lotniczy ma istotne ograniczenia, dlatego service pack wysłany został tanim kurierem.
Do mariny Lidingo Batklubb dotarliśmy korzystając wyłącznie z transportu zbiorowego, używając propozycji komunikacyjnych google. My, czyli ja i moja przeurocza, dzielna żona. Na gdańskie lotnisko dotarliśmy PKM, dalej samolotem do Nykoping - Skavsta dalej autobusem do centrum Sztokholmu, tramwajem na północ następnie przesiadka na autobus i z przystanku pieszo jakieś 400m do klubu. Zdążylibyśmy jeszcze zjeść obiad w bufecie, ale nie było bufetu. Takie dobre mieliśmy połączenie.
Jacht faktycznie stał już na wodzie, i miał zainstalowany maszt, co więcej żagle też. Wewnątrz większość bałaganu zniknęła. Kjelle przyznał że nie udało mu się paru spraw załatwić, dodatkowo ze smutkiem przyznał że nie działa ogrzewanie wody bo lód rozsadził ogrzewacz. Z racji tego że zapłaciłem przed przyjazdem połowę należności, właściciel nie zabierał wszystkiego z jachtu bo jak przyznał, były już w połowie moje. Przygotowaliśmy jacht wspólnie do rejsu, sprawdziłem co się da. Finalnego rozliczenia dokonaliśmy przelewami natychmiastowymi Swish, dzięki uprzejmości mojego kolegi Michała, rezydującego w Szwecji. Byli już właściciele, zaprosili nas na obiad i opicie transakcji. Planowane wypłynięcie następnego ranka widziałem raczej blado bo parę spraw trzeba było jeszcze na jachcie załatwić. Wyszło na to że mieliśmy intensywną noc przygotowań. Z rzeczy które nie zostały doprowadzone do porządku przez poprzedniego właściciela za najważniejszą uznałem cieknącą pompę wody na silniku. Winny był oczywiście uszczelniacz strony wodnej w pompie. Wymiana zajęła około 40 minut i zakończyła się pełnym sukcesem. Problem z elektryką prawej burty był błahy, wymagał wymiany bezpiecznika. Więcej pracy wymagało uporządkowanie kabli od elektroniki jachtowej. Kłębek kabli z którego wystawało radio VHF i ploter został uporządkowany i zabezpieczony. Żona Agata poświęcała się całą sobą by doprowadzić wnętrze do zadowalającej czystości. W środku nocy byliśmy prawie gotowi.
Przed wypłynięciem uzupełniliśmy zapasy paliwa i wody a partnerka Kjella - Gina pomogła nam z zakupami. Gdy wyruszyliśmy, oboje odprowadzili nas kilka mil swoim nowym jachtem, machając na pożegnanie.
Mają w planie na ich nowym jachcie Maxi 130, rejs na Karaiby, pod koniec lipca odwiedzili nas w Gdańsku.
Nie wiem czy Szwedzi płakali jak ten jacht sprzedawali ale chyba trochę smutno im się zrobiło, przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
Plan pierwszego dnia rejsu zakładał, że dotrzemy w okolice Nynashamn, jednak późny start sprawił iż dotarliśmy jedynie w okolice Dalaro, do dużej Karlslunds Mariny. Trasa przez szkiery była przepiękna.
Lokalny gasthamn zajmowaliśmy sami. Udaliśmy się do pobliskiego domku klubowego by dokonać opłat i oblucji. Miła pani popijająca wino poinformowała nas że to domek klubowy związku żeglarskiego którego nazwy nie zapamiętałem a gasthamn operuje sąsiedni klub. Mimo to na prysznic nas zaprasza. Oczywiście bez jakichkolwiek opłat. Z racji tego że jacht jednak nie był nam dokładnie znany, założyliśmy że będziemy płynąć jedynie za dnia z noclegiem w marinach. W trakcie rejsu poznawaliśmy się z jachtem, napotkane usterki usuwałem na bieżąco. Pierwszego dnia pod żaglami zauważyłem że w zęzie przybiera woda podczas płynięcia. Wstępne rozpoznanie wskazywało na przeciek odpływu kokpitowego jednak namacalnych dowodów na to nie znalazłem.
Postój wykorzystałem na wymianę żarówek na ledy w lampkach kojowych i rozszyfrowanie plotera.
By nadrobić straty wyruszyliśmy wcześnie rano koło 0500 w kierunku Arkosund, plan dzienny na około 60 mil. Totalna flauta była egzaminem dla silnika. Po płaskiej wodzie jednocylindrowy 1GM10 rozpędzał nas do 6-6,3 węzła. Dobry wynik.
W Arkosund, gasthamn zajmowaliśmy my i dwa jachty pod niemiecką banderą. Dostęp do wygódek dostaliśmy SMS natomiast płatność była możliwa poprzez Swish lub zwykłym przelewem. Przelew został zaplanowany do wykonania w domu jednak po zapytaniu o szczegóły mailowo dostaliśmy odpowiedź że fajnie że pytamy i płacić nie trzeba, o!
Co do drobnych sukcesów, udało mi się naprawić ogrzewanie naftowe Wallas 1800B. Winną była pompka paliwa której należało wyczyścić styki i wyregulować sprężynkę. Poprzedni właściciel twierdził że to urządzenie nie działa od przynajmniej siedmiu lat. Teraz działa - Hurra!
Kolejnym celem dziennego rejsu był Vastervik, zatem kolejny etap koło 60 mil. Aura ponownie dała wolne od wiatru a silnik przez pond 10 godzin zamieniał energię chemiczną paliwa na mechaniczną. Sprawnie wprawiając w ruch obrotowy dwupłatową składaną śrubę napędową firmy Gori
W okolicy portu naszego planu, doświadczyliśmy spotkania z lokalną grupą obrony terytorialnej wyposażonej w łódź podwodną dwa śmigłowce, dwa szybkie patrolowce i cztery myśliwce odrzutowe. Mają rozmach....
W lokalnym GSie dokonaliśmy zakupów żywnościowych i innych pierwszej potrzeby. Zacumowaliśmy w marinie gdzie spotkaliśmy pierwszy raz urzędującą obsługę. Był to młody gość o rysach Azjaty i nie posługiwał się językiem angielskim. Do atrakcji mariny należał basen w którym pływały jedynie liście. Cisza i spokój. Wybierając się do Szwecji w maju spodziewaliśmy się raczej szorstkiej pogody. Natomiast temperatura w dzień przekraczała 25 stopni. Nie mieliśmy odpowiedniego ubioru na takie lato.
Pozwiedzaliśmy miasto, zjedliśmy lody i poszliśmy spać, następnego dnia kolejne 50 mil przed nami.
Wczesna pobudka jak zwykle i zaplanowana trasa prowadząca wgłąb Kalmarsundu. Portem przewidzianym na nocleg był Borgholm. Kolejny dzień totalnej flauty. Z ciekawostek to tego dnia przekonaliśmy się że foki bałtyckie mają się dobrze. Praktycznie przez cały dzień kilka sztuk towarzyszyło nam w podróży.
Całą drogę do Gdańska pokonaliśmy pod banderą Szwedzką, jacht był ubezpieczony na podróż, korzystaliśmy z polisy poprzedniego właściciela. Taki bonus do sprzedaży.
Do Borgholmu dotarliśmy około 1700 i wybraliśmy się na ruiny zamku. Zwiedzanie nie było możliwe bo przed sezonem już było zamknięte. Za to widoki z zamkowego wzgórza były bajkowe. Marina niemal pusta. Poza nami dwa jachty niemieckie. Pan bosman mówił po polsku, podobno nauczył się naszego języka od znajomych na imprezach.
Płynąc kolejną dobę na silniku wszystkie parametry statku były w normie. Delikatnie przybywało wody w zęzie ale mniej niż pierwszego dnia. Zagadka ta trapiła mnie dosyć mocno do końca naszej podróży.
Prognozy zapowiadały umiarkowany wiatr z północy na następny dzień, czyli dla nas bardzo korzystnie. Z racji planu pokonania Kalmarsundu na południe tego dnia pospaliśmy dłużej i wystartowaliśmy później niż zwykle. Prognozy okazały się trafione. Żeglowaliśmy z wiatrem 4-5B w plecy z prędkością 6,5 - 7 węzłów co było ukojeniem po trzech poprzednich dniach na silniku. W rejonie Kalmaru operował holownik, prawdopodobnie ze szkoły morskiej, wykonując dziwne manewry. Wyglądało to na trening na torze wodnym, jednak gdy zbliżaliśmy się wycofali się robiąc manewry na przemian całą naprzód i wstecz. Naprawdę szybko przeskoczyliśmy cały Kalmarsund, dotarliśmy do małej mariny Sandhamn.
Z tej mariny można dostać się autobusem miejskim do Karlskrony, jednak połączenia są rzadko i niezbyt dogodnie. Cały rejon Blekinge a być może i większość marin na południu obsługiwana jest przez aplikację GoMarina dzięki której wygodnie dokonuje się płatności i otrzymuje się kody do sanitariatów i łazienek. Proste i skuteczne rozwiązanie. W porciku poza nami jeden niemiecki jacht i polska ekipa budowlana wykonywała domki dla rybaków.
Następnego dnia
W planie była Karlskrona i zakończenie pierwszego etapu rejsu. Musieliśmy dotrzeć do Olsztyna na niedzielne uroczystości rodzinne, dla tego zaplanowany był powrót promem do Gdyni. Bilety na prom mieliśmy zarezerwowane na sobotę a był czwartek. Zrobiliśmy trasę w lepszym czasie od zakładanego. Zmieniłem datę rejsu promem na piątkową noc. Rejs do Karlskrony z Sandhamn zajął nam około czterech godzin. Przejęty przybywaniem wody w zęzie podczas pływania, odwiedziłem lokalny market żeglarski celem nabycia automatycznej pompy zęzowej. Okazało się że cena za to urządzenie była niższa niż w Polsce ku mojej uciesze. Zamontowałem pompę i wybraliśmy się na terminal promowy zostawiając jacht na kilka dni.
Na promie nie mieliśmy oporów by korzystać z oferowanych atrakcji i luksusów.
Rankiem, następnego dnia obudził nas Steward Rod swoją piosenką o żeglowaniu, chyba. Dotarliśmy do Gdyni, a gdy wyszedłem na pokład poczułem się jakbym do roboty wrócił.
Kombinacją autobusu miejskiego i PKM dotarliśmy do domu kończąc krótkie wspólne wakacje. Wygląda na to że moja lepsza połowa przekonała się trochę do żeglarstwa morskiego wykonywanego naszym nowym starym statkiem.
Komentarze
Prześlij komentarz